Wiatr uderza znów w grzywy lip, wzbijając z polnej drogi
kurzawę zeschłych liści. Ni to motyle, ni pył w wirującym tańcu drżą pod
końskimi kopytami. Cwałem, cwałem! Szybciej, na złamanie karku, byle dalej.
Kurz w końskim ogonie, woń potu w powietrzu. Mężczyzna unosi się w
strzemionach, wtulając twarz w szyję wierzchowca. Szybciej, szybciej! Wbija
pięty w boki zwierzęcia. Gorące powietrze bije go w szczękę, związane na karku
włosy biją w ramiona. Szybciej, szybciej! Goniąc wicher, na złamanie karku.
Szybciej! Oparł ciało na stopach, jedną ręką chwyta się łęku, w takiej pozycji
wykręcił się oglądając do tyłu.
Nie ma jej...
Ścisnął końskie boki, ściągając przy tym wodze. Klacz
zatańczyła zmuszona do nagłego zwolnienia, jednak lata przyzwyczajeń pozwoliły
jej przejść płynnie w kłus a następnie się zatrzymać. Nozdrza wierzchowca
poruszały się ciężko, płuca wypełniało raz za razem gorące powietrze. Jeździec
drżał, tak jak i jego zwierzęcy towarzysz. Czuł woń potu i pyłu drogi. I wśród
tego, niknący już jakby zapach śliwowego kwiecia, nuta ozonu. Drżał.
- Nie ma jej... – wyszeptał. Klacz spojrzała na niego
zaniepokojona zachowaniem pana.- Cairbre? Nie ma jej?...
Zeskoczył z siodła, tak by stanąć obliczem ku drodze którą
przebył. Bursztyn słońca chował się za dumnie wyciągniętym porożem lip
ozdobionym w bluszcz liści. Mgła szła od sadów, przesycona zapachem kwitnących
śliw, podmuch wiatru znów porwał liście ze ścieżki jakby kolejny jeździec nią
wędrował. Przez chwilę wydawało mu się, że dostrzega kształt wśród uniesionego
kurzu. Gorące powietrze falowało. Przysłonił oczy dłonią, oślepiony gasnącymi
promieniami...
Minęło wiele lat, gdy ostatnio widziałem jej twarz w swych snach. Lecz teraz gdy zamykam oczy, słyszę jej szept. Niczym szelest zeschłych liści, barwa zbóż, słodki zapach niosący się z sadów owocowych. Minęło wiele lat, od kiedy ostatnio śniłem, być może wieki. Spoglądając na wschód słońca widzę jej twarz, szczere spojrzenie. Pamiętam? Jeszcze nie. Jeszcze nie chcę. Ale kiedyś sobie przypomnę.
Wilk otworzył ślepia nagle odkrywając przed sobą ciemność.
Długo wsłuchiwał się w ciszę zanim wreszcie dotarło do niego, że usnął. Jego
pysk ozdobił na chwilę uśmiech, lecz nie trwał on długo. Srebrzysty jęzor
wysunął się spomiędzy kłów oblizując kufę. Wyciągnął łapy przed siebie i
opierając się na nich zapatrzył w przestrzeń. Zasnął. Niezwykłe. Nie pamiętał
nawet kiedy to się ostatnio zdarzyło. Najczęściej wyłapywał wtedy sny innych i
śnił je jak własne. Śniący najczęściej wtedy po prostu nie pamiętali swych
snów. Tak przypuszczał. Bo czyż istnienie pozbawione ciała, które nie
potrzebuje odpoczynku może śnić? Oparł łeb na skrzyżowanych łapach jak domowe
zwierzę. Mgła która go otaczała była jak kołyska dla jego myśli. Pozwolił by
powieki opadły leniwie, zamykając jego świadomość w ciemności. Lecz nim basior
zasnął do jego uszu dotarł cichy chichot. Aha... Kapłan go przyłapał na chwili
odprężenia.
No nie...
---
Krótko bo wena uleciała w trakcie. No więc..
(Cóż mogę powiedzieć. Twór doprawdy klasy wyższej, wart przeczytania, a tym bardziej zrozumienia tego, co się czyta. Stopniowo wdrażasz Nikt w ciało z krwi i kości. Ciekawy pomysł, a i pewno niełatwy. Hm. Jeżeli będziesz jeszcze kiedyś miała wenę: pisz, pisz i jeszcze raz pisz! Na takie rzeczy przyjemnie popatrzeć. Sam postaram się sprężyć z powitalem, bo idzie mi to jak krew z nosa. Wtedy może też coś opublikuję.) | Valcorvir Ba'al
OdpowiedzUsuń